Tu na ziemi decydujemy, gdzie spędzimy wieczność.

Mam na imię Małgorzata i pragnę podzielić się tym, co uczynił dla mnie Bóg.
Gdy życie wydawało się beznadziejne, a moja siła już się skończyła, wtedy On… zmienił wszystko.
Jako dziecko wyrastałam w przekonaniu, że własną pracą mogę osiągnąć bardzo wiele, więc zawsze przykładałam się do nauki: wytyczałam sobie cele, byłam ambitna i pracowita.
Urodziłam się w rodzinie katolickiej i jak wszyscy katolicy wierzyłam, że na zbawienie i Bożą miłość trzeba sobie zasłużyć poprzez uczynki. Starałam się więc jak mogłam: chodziłam do kościoła, próbowałam przestrzegać tego, czego mnie tam uczono. Przez lata wiele słyszałam o tym, że jest Bóg i trzeba być dobrym człowiekiem, że Jezus umarł za nas na krzyżu. Ale nie znałam Boga wcale i nie czułam Go w moim życiu.
W moim sercu ciągle miałam pustkę i brak spełnienia. Wszystko, co robiłam, było tylko wypełnianiem „religijnych obowiązków”.
Wychowałam się wraz z trzema siostrami. W domu mama była głową rodziny. Zawsze pracowała zawodowo i prowadziła dom. Tata również pracował i często był w delegacji, natomiast kiedy przebywał w domu, nadużywał alkoholu.
Mama robiła dla nas wszystko, co mogła i jak najlepiej mogła. Starała się nadrobić wszelkie braki, które wynikły z alkoholizmu naszego taty. Ciężar tej sytuacji spadł na nas wszystkich i nie było właściwych relacji w domu. Od dziecka pamiętam awantury, przekleństwa, ogólnie dużo strachu, bo tata pod wpływem alkoholu był szalony. Często mama musiała się przed nim ukrywać, bo w szale alkoholowym był nieobliczalny. Zawsze ona była w jego oczach wszystkiemu winna. Odbijało się to na jej zdrowiu, nerwach i często musiałyśmy wzywać do niej pogotowie. My też często chowałyśmy się po kątach, żeby tylko go nie prowokować.
Wszystko to prowadziło do braku poczucia bezpieczeństwa w moim życiu i życia z poczuciem wstydu z powodu taty.
Mimo to wbrew trudnościom usiłowałam coś w życiu osiągnąć. Usamodzielnić się i odbić od domowych problemów. Po szkole średniej wyjechałam do Włoch, nauczyłam się języka i później udało mi się dostać dobrą pracę w Polsce. W tym czasie również studiowałam i dużo podróżowałam.
Brak poczucia bezpieczeństwa sprawił, że ciągle próbowałam je zdobyć poprzez relacje z chłopakami. Marzyłam o szczęśliwej rodzinie, bez alkoholu… Żaden związek nie dawał mi tego poczucia bezpieczeństwa. Tak zwane „szczęście” nigdy też nie trwało długo, a w efekcie raniłam innych ludzi lub sama byłam raniona.
Jak już wspomniałam, ciągle miałam pustkę w sercu i czegoś poszukiwałam… Nie wiedziałam nawet czego. Ale gdy tylko dowiadywałam się o jakichś spotkaniach kościołów innych denominacji religijnych, chętnie na nie chodziłam, żeby odkryć, czy jest tam dla mnie coś, czego szukam. Interesowałam się też bioenergoterapią, lubiłam wróżby, pasjanse, wahadełko, horoskopy i inne rzeczy, np. związane z okultyzmem. Z pozoru traktowałam to jako zabawę, ale w sercu w to wierzyłam. Wówczas nawet nie wiedziałam, że grzeszyłam i że są to rzeczy, których Bóg nienawidzi.
W wieku 26 lat zaczęły się moje problemy ze zdrowiem: bóle w różnych częściach ciała i lęki. Strach chciał przejąć kontrolę nad moim życiem, a ja nie za bardzo wiedziałam, jak sobie z tym radzić. Skorzystałam nawet z kilku spotkań z psychologiem, ale one nic mi nie pomagały. Wszystko, co tam usłyszałam, było bardzo mądre i sensowne, ale w ogóle nie przynosiło poprawy. Tylko zmarnowałam czas i pieniądze. Gdy miałam 27 lat zaszłam w ciążę.
Ponieważ była taka szansa, wraz z ojcem mojej córeczki postanowiliśmy wyjechać do USA. Z mojej strony było to poświęcenie, bo nie chciałam emigrować, ale w końcu tak się właśnie stało. Nie był to łatwy czas. Dużo stresu, nowe miejsce, ciąża, potem małe dziecko, brak wsparcia rodziny. Wszystko to trochę mnie przerastało.
Po kilku miesiącach od urodzenia dziecka moje problemy z nerwami nasiliły się i czasem trudno było z tym żyć. Strach bardzo mnie paraliżował. Jadąc samochodem przychodziły mi straszne myśli o śmierci i że coś złego mi się stanie. W nocy często się budziłam i czułam lęk, ciągle drętwiała mi lewa ręka. W sklepach nie mogłam wytrzymać dłużej niż dziesięć minut, bo dostawałam ataków paniki, że coś mi się stanie, że będę potrzebować pomocy i dlatego musiałam być blisko wyjścia, żeby w razie czego szybko wyjść na wolną przestrzeń. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje i miałam jedną myśl w głowie: dlaczego mnie coś takiego spotkało?
Mój ówczesny narzeczony nie umiał mi pomóc i zaczął nadużywać alkoholu. Nasza relacja była coraz gorsza. Mieliśmy prace, pieniądze, samochody, naprawdę niczego mi nie brakowało, ale nie byłam szczęśliwa, a stany lękowe bardzo odbierały mi siły do życia. Nasze ścieżki coraz bardziej się rozchodziły. On skupił się na realizacji swoich marzeń, zarabianiu pieniędzy, a ja chciałam jakoś przeżyć z dnia na dzień.
Zaczęłam brać leki uspokajające i antydepresanty, żeby jakoś funkcjonować w domu, z dzieckiem i w pracy, ale szybko się od nich uzależniłam. Doszło do tego, że nie wyszłam z domu bez leków w torebce. To już czasem przypominało wegetację. Każdy dzień był dla mnie wyzwaniem. Tabletki faktycznie dawały chwilową ulgę i zmieniały mój stan emocjonalny o 180 stopni, ale dawały też efekty uboczne. Wtedy wiedziałam jedno: nie chciałam tak żyć! Zdawałam sobie sprawę z tego, że potrzebuję pomocy, ale nic nie działało. Wkrótce też skończyły się moje pomysły. W desperacji wybrałam się nawet ze znajomą na hipnozę do Nowego Jorku, ale i to nie zadziałało. Czułam się jeszcze gorzej.
Będąc w USA zdążyłam zorientować się, że nie jestem odosobniona z moimi dolegliwościami. Mnóstwo ludzi ma obecnie problemy z emocjami i biorą leki na potęgę! Ale ja tak nie chciałam!
Nikt nie potrafił mi pomóc… Ale Jezus – tak!!! Pewnego dnia od koleżanki usłyszałam, że jest ktoś, kto może mi pomóc – i tą osobą jest Jezus Chrystus. Byłam tym zaskoczona, ale… ani chwili nie zawahałam się, aby zobaczyć, jak On może to zrobić. Gdy podczas modlitwy oddałam mu swoje życie i poprosiłam o wybaczenie grzechów, poczułam wielką ulgę. Już od tego dnia zaczęły się ogromne zmiany w moim życiu. Przyszła wielka nadzieja, że jest wyjście z mojej beznadziejnej sytuacji!
Bóg użył Ani, chrześcijanki, która zaczęła pracować na stacji benzynowej dosłownie obok mojego domu. Ona opowiedziała mi swoją historię o tym, jak Bóg ją uratował od śmierci (również brała leki uspokajające, a w pewnym momencie chciała popełnić samobójstwo zażywając ogromną dawkę). Ania dała mi Biblię.
Ania była niesamowicie radosną osobą. Bóg zawsze wie, kogo i kiedy użyć, aby przyjść nam z pomocą, kiedy chce nas ratować.
Biblia, którą czytałam każdego dnia, była lekarstwem dla mojej duszy i ciała. Wróciły radość i marzenia. Zaczęłam przesypiać całe noce, ręka przestała mi drętwieć. Stopniowo lęki ustępowały i czułam, że jestem uzdrawiana. Odeszły bóle żołądka, które bardzo mi dokuczały przez kilka lat. Zmienił się mój język: przestałam przeklinać! To nastąpiło natychmiast po tym, jak oddałam życie Jezusowi.
Wszystko zaczęło się zmieniać. Zmniejszałam dawki leków, brałam je już tylko doraźnie. A po pewnym czasie byłam już całkiem wolna!
Pustka, którą ciągle czułam i próbowałam wypełnić różnymi rzeczami i niewłaściwymi relacjami, została wypełniona przez Bożą Miłość. Bóg pokazał mi przez ludzi i przez swoje Słowo, jak bardzo mnie kocha i że interesuje go moje życie, moja przyszłość, moje dziecko. Okazał się najlepszym Ojcem! Pewien pastor powiedział mi, że Bóg mnie wyrysował na Swojej dłoni. To fragment z księgi Izajasza i pamiętam, że ciągle o tym myślałam, gdy było mi ciężko. To dawało mi siłę.
Dostałam płyty z nagranym uwielbieniem oraz świadectwami różnych ludzi i słuchałam ich na okrągło. Były dla mnie niesamowite! Dowiedziałam się też, że zbawienie jest z łaski, za darmo, a nie z uczynków, a Bóg kocha mnie miłością bezwarunkową. Zobaczyłam też wiele rzeczy w moim życiu, które nie były właściwe dla mnie jako dziecka bożego, którym stałam się w momencie nowego narodzenia. Relacja pozamałżeńska nie była już normalną rzeczą (kiedyś tak myślałam). Teraz wiedziałam, że dłużej nie potrafię tak żyć. Zobaczyłam swój grzech i już go nie chciałam!
Z Biblii dowiedziałam się, jaka jest Boża wola dla mojego życia. Pragnęłam zmian – a Bóg czynił potężne zmiany! Zabrał też poczucie wstydu, dał mi moją wartość – jego ukochanej córki.
Miałam podjąć ważną decyzję: czy wyjechać z USA i wraz z 3-letnią córką zacząć życie w Polsce. Nie była to prosta decyzja, ale chciałam podążać za bożą wolą i w sercu czułam, że tak powinnam właśnie zrobić.
Pamiętam, jak czytając 1 List do Koryntian bardzo dotknął mnie werset 23. z 7. rozdziału: „Drogoście kupieni; nie stawajcie się niewolnikami ludzi”. Zrozumiałam, że w życiu mam polegać na Bogu, a nie na człowieku. To Jezus umarł za mnie na krzyżu i Jego drogocenna krew wykupiła mnie z niewoli grzechu oraz wszelkich niebożych dróg. To na Nim zaczęłam na nowo budować swoją tożsamość i nowe życie.
W 2006 r. wróciłam z córką do Polski, gdzie znalazłam wspaniały kościół – Chrześcijańskie Centrum „Pan jest Sztandarem” w Tarnowie, w którym zaczęłam poznawać bardziej Boga. Poznałam nie tylko Jezusa, który jest moim zbawicielem i Panem, ale też ludzi – wspaniałych przyjaciół, którzy Go kochają. Każdy z nich ma swoją historię, w której Jezus jest głównym bohaterem. Kościół stał się moją rodziną.
W Polsce szybko znalazłam pracę. Doświadczałam, że Bóg jest żywy, że odpowiada na modlitwy, jest prawdziwym i wiernym Ojcem. Wie, czego potrzebujemy w każdym czasie.
Kiedy my Mu powiemy: „Bądź moim Panem”, On już całą resztę uczyni dla naszego dobra.
Obecnie mam rodzinę, o której marzyłam. Jestem szczęśliwą żoną wspaniałego człowieka, którego poznałam w Irlandii. Jest Irlandczykiem i bardzo lubi Polskę. On również ma swoją historię nawrócenia i kocha Jezusa, bo dostał nowe życie! Jest świetnym kucharzem, więc ja mogę czasem odpocząć od kuchni, ale tak naprawdę oboje kochamy gotować! A ja mogę się wiele od niego nauczyć.
Bóg jest dobrym Bogiem i wie o nas wszystko. Kocha nasze otwarte serca, gdy Go szukamy, daje się odnaleźć. I jest blisko. Wiele razy zaskakuje mnie swoją dobrocią, bo daje nawet więcej ponad to, o co Go proszę. Tak, jak mówi Słowo Boże.
Patrząc wstecz, mogę powiedzieć tylko jedno: jestem Bogu bardzo wdzięczna za to, że wyrwał mnie z życie pełnego zła i grzechu i dał mi nowe życie z Nim. I dał mi życie wieczne!
Teraz wiem, że decyzja o oddaniu życia Jezusowi jest najważniejszą w naszym życiu. To decyzja, której nikt za nas nie uczyni, tylko my sami. Bo tu na ziemi decydujemy, gdzie spędzimy wieczność.

Małgorzata

 

Print your tickets